Przejście zostało zamknięte do odwołania po tym, jak dwa tysiące sprowadzonych przez reżim Łukaszenki osób zaatakowało przejście graniczne w Kuźnicy. MSWiA podaje, że jest to regularna bitwa, w której po stronie białoruskiej są głównie mężczyźni w wieku do 30 lat. – Jakby wojska nacierały. Niby cywile, ale zachowują się jak wojsko. Dlaczego na granicę się nie zgłoszą z dokumentami, tylko tną zasieki? Dlaczego mamy ich wpuścić? Ci, co prześlizgnęli się przez granicę włamują się do stodół, samochodów, bo noce już zimne – opisuje prezes Stowarzyszenia Przewoźników Podlasia Władysław Żero.
Od rana 8 listopada kolumny tych tzw. „migrantów” maszerowały drogą i na przejście w Kuźnicy. Chociaż zatarasowały drogę, białoruskie służby nie interweniowały, choć latem rozpędzały nawet kilkuosobowego grupki.
Służby białoruskie pozwalają na napady na przejście graniczne. Polskiemu wojsku i służbom MSWiA udało się używając gazu zatrzymać pierwszą falę ataku na przejście w Kuźnicy. Minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Kamiński zapewnia, że resort przygotowany jest na każdy scenariusz. MSWiA informuje, że przejścia w Terespolu i Bobrownikach pozostają otwarte.
Żero przyznaje, że rano stały kolejki tirów na granicy. Po zamknięciu Kuźnicy samochody muszą kierować się na inne przejścia. Wracający z Białorusi kierowcy przyznają, że bali się tłumów blokujących drogi. Obawiają się napadów, a znają to zagrożenie z Calais. – Dzieje się nieciekawie. Coraz mniej na wschód jeździmy. Ograniczenia zezwoleń, czepianie się Polaków. W rezultacie nawet limitu zezwoleń nie wykorzystujemy – zauważa prezes SPP.
Dodaje, że w ostatnich dwóch latach dużo Białorusinów otworzyło w Polsce firmy transportu drogowego. – Są to duże przedsiębiorstwa, już zdążyły postawić ładne biura. One jeżdżą na Białoruś – wskazuje Żero.