Brytyjski rząd nadal nie ma pomysłu, jak ułatwić funkcjonowanie transportu po brexicie, który ma nastąpić 31 października. Jedną z koncepcji jest stworzenie dziesięciu wolnocłowych terminali. Rządowy projekt przewiduje, że porty morskie oraz lotniska będą konkurować o status „wolnocłowego portu”.
Ułatwienie czy teren oszustw?
Dobra produkowane w tych strefach, eksportowane z nich oraz do nich importowane nie podlegałyby cłu, zwiększając na światowych rynkach konkurencyjność brytyjskiej oferty. Pierwotnie bezcłowych portów miało być 6, ale liczne protesty przemysłu doprowadziły do zwiększenia tej liczby. Rząd argumentuje, że zaproponowane rozwiązanie wzmocni przemysł i zwiększy zatrudnienie. Wskazuje przy tym na londyńskie doki, które w latach 80 stały się atrakcyjnym terenem inwestycyjnym. Innym przykładem są Stany Zjednoczone, mające 250 wolnych stref, w których pracuje 420 tys. osób. Opozycja uważa, że skutek będzie wręcz przeciwny, bo stracą pozostałe regiony kraju. Na dodatek wolnocłowe porty staną się terenem oszustw celnych i skarbowych.
fot. Chris Ratcliffe/Bloomberg
Pomysł z wolnocłowymi strefami może mieć sens. Liczba deklaracji celnych wzrośnie z 50 mln do 250 mln rocznie. Do ich obróbki potrzeba funkcjonariuszy, którzy dopiero są szkoleni. Także przemysł musi zdobyć odpowiednie kompetencje. To wszystko kosztuje. Joanna Popiołek ze Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych wskazuje, że koszt jednej operacji tranzytowej może wynieść 35 euro (zarówno w przypadku wykorzystania karnetu TIR jak i procedury T1/T2), zatem dla właścicieli 1200 polskich ciężarówek wjeżdżających codziennie do Wielkiej Brytanii oznacza to dodatkowy koszt 42 tys. euro.
CZYTAJ TAKŻE: Problemy transportowców: Bruksela odpuściła, brexit straszy