Reklama

Bądź jak woda

Wykładowca akademicki, trener mentalny, współzałożyciel E-commerce Logistics Expert Association i dyrektor Rozwoju Biznesu na region CEE w IPP Pooling Tomasz Sączek mówi o swojej filozofii życiowej.

Publikacja: 10.08.2025 20:52

Bądź jak woda

Foto: Tomasz Sączek

Kiedy leci pan do klasztoru Shaolin?

Dwa lata temu miałem już zarezerwowane łóżko w Klasztorze Shaolin w Chinach, miałem już wizę i bilet lotniczy. Planowałem spędzić tam 4 tygodnie. Podczas takiego pobytu bierze się udział w pokazach. Niestety musiałem zrezygnować z wyjazdu z powodu przeciągającego się projektu związanego z pracą zawodową. Planuję jednak powrócić do pomysłu spędzenia kilku tygodni w Klasztorze Shaolin w Chinach. Do tej pory uczestniczyłem w 2 obozach kung-fu organizowanych w Polsce – prowadzonych przez mnichów z Klasztoru Shaolin.   

Kiedy zaczęła się pańska przygoda z kung-fu? 

Moja przygoda z kung-fu zaczęła się w szkole średniej. Przez 4 lata intensywnie ćwiczyłem kung-fu. Niestety wyjazd do innego miasta na studia spowodował przerwę. Tam nie było sekcji kung-fu. Zainteresowałem się więc karate, potem było judo, nawet doświadczyłem tajskiego boksu. Niestety inne sztuki walki nie były już mi tak bliskie jak kung-fu. Minęło 25 lat…poznałem w Warszawie Łukasza, który wrócił z Klasztoru Shaolin z Chin i otworzył oddział Klasztoru Shaolin w Polsce. Nie wierzę w przypadki w życiu. To był znak, aby powrócić do kung-fu po długiej przerwie. 

Czytaj więcej

Ciekły gaz ziemny – przyszłość czy przeszłość transportu?
Reklama
Reklama

Po co panu kung-fu? 

Nie trenuję kung-fu dla osiągnięć, bardziej dla przyjemności, dbałości o zdrowie i kondycję. Dzięki kung-fu poznałem fantastycznych ludzi. Filozofia kung – fu bardzo mi odpowiada – to więcej niż tylko sztuka walki. W kulturze chińskiej termin ten oznacza przede wszystkim wysoki poziom umiejętności osiągnięty dzięki ciężkiej pracy, dyscyplinie i wytrwałości i może odnosić się do każdej dziedziny życia: od parzenia herbaty po grę na instrumencie. Trenuję kung – fu również, aby wyrabiać w sobie nawyk regularności i wytrwałości w innych dziedzinach życia prywatnego i zawodowego. 

Co to daje? 

Regularny trening kung-fu to coś znacznie więcej niż nauka ciosów i bloków. To transformacja zarówno ciała, jak i umysłu. Co daje fizycznie? Na pewno: wzmocnienie ciała, poprawę równowagi, zwiększoną elastyczność i mobilność stawów dodatkowo zwiększa wydolność i odporność organizmu. Nie zapominajmy też o zwiększonym poczuciu bezpieczeństwa. A mentalnie? Pozytywnie wpływa na samodyscyplinę i bycie konsekwentnym, redukuje stres i poprawia zarządzanie emocjami, zwiększa odporność psychiczną. Poprawia uważność i pozwala na lepsze skupienie się. Uczy szacunku i pokory.  

Przydaje się w pracy? 

Zdecydowanie tak, bo kung-fu i zarządzanie mają zaskakująco wiele wspólnego. Praktyka kung-fu nie kończy się na sali treningowej. To sztuka, która kształtuje sposób myślenia, podejmowania decyzji i budowania relacji. W kung-fu nie ma efektów bez systematycznego treningu. To samo dotyczy firmy — konsekwencja w realizacji strategii, egzekwowaniu ustaleń czy pracy nad kulturą organizacyjną buduje trwałą przewagę. Kung-fu uczy bycia „tu i teraz”, czytania sygnałów z otoczenia. W zarządzaniu ta uważność przekłada się na szybsze wychwytywanie ryzyk, lepsze słuchanie pracowników i klientów oraz trafniejsze decyzje. W tradycyjnych stylach kung-fu mówi się: „bądź jak woda” – dopasowuj się do zmiennych warunków, nie szarżuj na siłę. W biznesie oznacza to gotowość do zmiany kierunku, eksperymentowania i reagowania na nowe realia. Nawet mistrz kung-fu pozostaje uczniem. W zarządzaniu to postawa otwartości na feedback, uczenie się od zespołu i ciągłe doskonalenie siebie i firmy. Kung-fu to nie walka z drugim człowiekiem, to walka z własnym ego. W firmie oznacza to budowanie relacji opartych na szacunku, sprawiedliwości i uczciwości – wobec pracowników, klientów i partnerów.

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

Wielkie trudności w popularyzacji elektrycznych ciężarówek

To bardziej filozofia walki czy życia? 

Kung-fu to nie tylko filozofia walki – to sztuka życia. Wbrew pozorom, nie chodzi w niej o zwycięstwo nad „przeciwnikiem”, lecz o zwycięstwo nad sobą: swoim chaosem, ego, lękiem i impulsywnością. To przekłada się bezpośrednio na sposób, w jaki podejmujemy decyzje – w pracy, w relacjach, w życiu. W kung-fu reakcja nie może być odruchem. Musisz poczuć, zobaczyć, ocenić. Tak samo w życiu: zanim odpowiesz, poczuj. Zanim zdecydujesz – zatrzymaj się. Kung-fu uczy, że twardy, nieugięty styl łamie się w starciu z rzeczywistością. Elastyczny dostosowuje się i przetrwa. Decyzje nie muszą być sztywne – mogą ewoluować. Mądrość to umiejętność zmiany kursu, kiedy sytuacja tego wymaga. W kung-fu nie „rozważasz ciosu” – Ty go wykonujesz. Praktyka uczy odwagi działania bez perfekcyjnych warunków. W życiu nie chodzi o idealne decyzje. Chodzi o odważne kroki i gotowość do korekty. Wielu ludzi podejmuje decyzje, żeby udowodnić swoją rację. Kung-fu uczy, że prawdziwa siła leży w zrozumieniu, nie w dominacji. Kung-fu nie kończy się „czarnym pasem” - to praktyka ciągła jak życie. 

Skąd zainteresowanie medytacją?  

Moje zainteresowanie medytacją wzięło się z poszukiwania sposobu na radzenie sobie z przemęczeniem. Często jestem w biegu – jak wielu z nas – wiele pomysłów, wiele projektów. Do spróbowania medytacji zainspirowała mnie moja ukochana Małgosia, która od wielu lat codziennie praktykuje. Pomyślałem więc, że może medytacja jest też dla mnie? W sumie doskonale łączy się z kung-fu. Medytacja nie sprawiła, że moje życie zawodowe stało się łatwiejsze – ale sprawiła, że stałem się bardziej obecny i spokojniejszy w tym, co robię. Dodatkowo poprzez medytację zainteresowałem się oddechem. Nie zdawałem sobie sprawy jak ważne jest umiejętne oddychanie. Oddychamy źle. Za szybko, za płytko…Oddech to niesamowite narzędzie do poprawy jakości życia. Poznałem techniki oddechowe, które w kilka minut wyprowadzają mnie z sytuacji stresowej.

Czytaj więcej

W transporcie drogowym najgorsze minęło
Reklama
Reklama

Ma pan czas na medytację? 

Zanim zacząłem medytować, sądziłem, że spokój to luksus – dostępny tylko w górach, po godzinach, albo na emeryturze. Dziś wiem, że spokój to kompetencja. I jak każda inna – może być trenowana. W świecie pełnym szumu, jedynym miejscem, gdzie naprawdę można „usłyszeć siebie”, jest cisza. Medytacja to nie „nicnierobienie” – to najgłębsze działanie, jakie można podjąć, by odzyskać kontakt ze sobą. Medytacja pozwala wyciszyć automatyczne reakcje i zauważyć przestrzeń między bodźcem, a reakcją. W tej przestrzeni rodzi się lepsza decyzja – nie impulsywna, lecz świadoma. Liderzy, którzy są obecni tu i teraz, budzą zaufanie. Medytacja uczy uważności – a uważność to fundament prawdziwego przywództwa. Nie chodzi o to, by nie czuć presji – chodzi o to, by nie być przez nią pożeranym. Regularna praktyka wycisza układ nerwowy, zmniejsza napięcia i pozwala działać z poziomu klarowności, nie lęku. Medytacja to też dobre rzeczy w życiu prywatnym. Gdy jestem bardziej obecny, jestem bardziej dostępny dla innych, dla mojego Syna – emocjonalnie, mentalnie, sercem. Rozmowy stają się głębsze, a konflikty mniej dramatyczne. Codzienna medytacja uczy zauważać drobne rzeczy, za które warto być wdzięcznym. To zmienia jakość życia, bo okazuje się, że szczęście to nie coś, co się zdobywa – ale coś, co się dostrzega. Jak mawiają buddyjscy nauczyciele: „Nie mamy problemu z życiem. Mamy problem z tym, że nie jesteśmy obecni, kiedy ono się dzieje”.

Czego się pan jeszcze nauczył? 

Moje pasje nauczyły mnie, że wewnętrzny spokój to przewaga konkurencyjna. Napięty lider spina cały zespół. Spokojny lider daje przestrzeń. Dla przykładu studia MBA uczą o KPI, ROI, EBITDA. Kung-fu mówi: zanim wejdziesz na ring – wejdź w siebie. Dziś wiem jedno: to nie teoria, a praktyka obecności zmienia sposób, w jaki prowadzę zespół, rozmawiam z klientami i podejmuję decyzje.

Dzieli się pan swoją filozofią? 

Reklama
Reklama

W świecie nieustannego pędu, ciągłych zmian i presji wyników, coraz trudniej o prawdziwy kontakt z własnymi wartościami, motywacją i poczuciem sensu. Coraz więcej organizacji zauważa, że kluczem do długoterminowej efektywności nie są tylko kompetencje czy narzędzia, ale dobrostan mentalny pracowników. W świecie KPI, targetów, MS Teamsów i kaw pitych w biegu, coraz rzadziej pracownicy mają chwilę, by spojrzeć w lustro nie tylko po to, by sprawdzić, czy dobrze leży krawat lub bluzka. A przecież dobrze się mieć – nie tylko dobrze wyglądać. Wyczułem potrzebę dzielenia się moją widzą i filozofią życiową, więc wymyśliłem projekt związany z wystąpieniami publicznymi: awakening speech. Czym więc jest awakening speech? To przestrzeń na refleksję: w świecie pełnym zadań i terminów to czas na zadanie sobie pytań: Po co to robię? Co mnie napędza? Czy żyję zgodnie ze swoimi wartościami? To zwiększenie zaangażowania: człowiek, który czuje sens i cel, działa z większym zaangażowaniem i energią, a to redukcja wypalenia. Mentalne przebudzenie pozwala odzyskać kontakt z tym, co naprawdę ważne. To nowoczesna, inspirująca forma wystąpienia, która zatrzymuje, otwiera oczy i zaprasza do głębszego spojrzenia na życie – prywatne i zawodowe. 

Rozmawiał Robert Przybylski

Kiedy leci pan do klasztoru Shaolin?

Dwa lata temu miałem już zarezerwowane łóżko w Klasztorze Shaolin w Chinach, miałem już wizę i bilet lotniczy. Planowałem spędzić tam 4 tygodnie. Podczas takiego pobytu bierze się udział w pokazach. Niestety musiałem zrezygnować z wyjazdu z powodu przeciągającego się projektu związanego z pracą zawodową. Planuję jednak powrócić do pomysłu spędzenia kilku tygodni w Klasztorze Shaolin w Chinach. Do tej pory uczestniczyłem w 2 obozach kung-fu organizowanych w Polsce – prowadzonych przez mnichów z Klasztoru Shaolin.   

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Reklama
W branży
PKP Cargo ma wreszcie prezesa
W branży
Nowe władze IRU, stare problemy
W branży
Najlepsi w branży TSL nagrodzeni!
W branży
Zmiany kadrowe w spółkach Grupy PKP
W branży
Suus z nowym prezesem
Materiał Promocyjny
Nie tylko okna. VELUX Polska inwestuje w ludzi, wspólnotę i przyszłość
Reklama
Reklama