Doszło do tego w poniedziałek 6 listopada przed południem. Samochody wpisane na przejazd granicy na konkretne godziny w najbliższych dniach nagle znikały z kolejki. Ukraiński operator systemu tłumaczył, że usunął polskie pojazdy, ponieważ nie znajdowały się one na Ukrainie, co nie było prawdą. – Mój samochód stał pod rozładunkiem na Ukrainie i musiałem powtórnie rejestrować się w kolejce. Kolejny termin wjazdu wyznaczono mi na środę w przyszłym tygodniu, więc mój samochód bezczynnie stoi na Ukrainie przez dodatkowe 1,5 tygodnia – opisuje sytuację jeden z polskich przewoźników.
Wyrzucenie z kolejki grozi poważnymi konsekwencjami. Jeżeli samochód nie wyjedzie z Ukrainy przed upływem 20 dni, przewoźnik płaci mandat w wysokości 5 tys. euro.
Czytaj więcej
Przewoźnicy zaniepokojeni nadchodząca podwyżką maut. Klienci nie chcą ponieść wyższych kosztów niemieckiego i austriackiego myta.
Polscy przedsiębiorcy uważają, że poniedziałkowa akcja Ukraińców nieprzypadkowo zbiegłą się z początkiem blokady trzech terminali granicznych po stronie polskiej. Zauważyli także, że elektroniczna kolejka nie obowiązuje wszystkich firm. Dotyczy to niektórych kijowskich podmiotów, których ciężarówki nie pojawiają się w elektronicznej kolejce, a mimo to przejeżdżają granicę.
Przedsiębiorcy domagają się pomocy polskiego rządu i doprowadzenia do równych warunków konkurencji dla transportowych firm polskich i ukraińskich. Udział polskich firm w dwustronnych przewozach między Polską i Ukrainą zmalał do kilku procent, gdy w czasach obowiązywania zezwoleń przewoźnicy z Ukrainy mieli tylko niewielką przewagę. Ten drastyczny spadek udziałów nastąpił przy trzykrotnym wzroście przewozów drogowych.