Producenci ciężarówek przygotowują się do wypuszczania modeli elektrycznych, a klienci zastanawiają się jak sfinansować te zakupy. Pojedyncze firmy zdecydowały się na próby i zdecydowały się na zakup takich modeli. Są to m.in. Raben, Eorontrans, MBC Trans, DHL. Inni jak np. InPost próbują samochody różnych dostawców.
W przeprowadzonym przez Związek Pracodawców Transport i Logistyka Polska) i Spotdata badaniu, 72 proc. ankietowanych firm zadeklarowało planowany zakup nowych pojazdów do 2028 roku. Jednocześnie te same firmy transportowe oceniły rangę wyzwań związanych z dekarbonizacją na 7,16 w skali od 1 do 10. Przedsiębiorcy obawiają się skutków regulacji dotyczących emisji bardziej niż np. konkurencji ze strony firm spoza UE czy dużych graczy jak Amazon.
Koszty wielkie, wsparcia brak
Powodem tych obaw są w dużej części wydatki, które musiałaby ponieść branża transportu drogowego, aby dostosować się do stawianych celów klimatycznych. Chodzi o wielkie pieniądze: bateryjne samochody będą dwa razy droższe od diesli i chodzi, że koszt ciągnika siodłowego wyniesie 1 mln zł. – Nie jesteśmy w stanie osiągnąć utopijnych celów stawianych nam przez władze Unii Europejskiej i rodzimych politycznych aktywistów zajmujących ministerialne stanowiska. Aby do końca 2029 roku spełnić wymagania określone w procedowanym wniosku Komisji Europejskiej (2023/0042/COD) zakładającym m.in. redukcję emisji gazów cieplarnianych o 45 proc. w tym okresie, powinniśmy w najbliższych 5 latach zainwestować w wymianę taboru samochodowego 350 miliardów złotych – alarmuje prezes TLP Maciej Wroński.
Czytaj więcej
Huti wystraszyli armatorów z Morza Czerwonego, ale porty, spedytorzy i ich klienci już opanowali nową sytuację.
Przy założeniu, że w Polsce będzie rejestrowanych 35 tys. samochodów ciężarowych rocznie (taki wynik zanotowano w ub.r.). i osiągnięciu 45-procentowego udziału samochodów zeroemisyjnych, działające w Polsce firmy transportowe będą musiały wydać na elektryczne ciężarówki ok. 16 mld zł.