Mająca 145 lat Universal Postal Union (UPU), czyli światowa unia pocztowców, której członkiem jest rodzima Poczta Polska, wyszła obronną ręką z jednego z największych kryzysów w swojej historii. W zakończonym właśnie trzydniowym szczycie w Genewie udało się wypracować kompromis, którego brak miałby skutkować wycofaniem amerykańskiej poczty ze struktur tej organizacji. A taki ruch całkowicie zaburzyłby funkcjonowanie globalnego rynku przesyłek. Wiele wskazuje jednak, że cała sytuacja nie pozostanie bez wpływu na nasze portfele.
Winny jest chiński e-commerce
Pexit, jak przyjęto określać forsowane od miesięcy przez prezydenta Donalda Trumpa wycofanie USA z UPU, miał być radykalną odpowiedzią na funkcjonujący dotąd system rozliczenia przesyłek między pocztami. Ten stawiał w uprzywilejowanej pozycji kraje mniej rozwinięte. W UPU kraje podzielone są na cztery grupy w zależności od etapu rozwoju tych rynków. I tak np. USA, czy Kanada są w pierwszej, Polska, podobnie jak choćby Estonia, czy Hongkong – w drugiej, a Chiny, Rosja, czy Brazylia – w trzeciej. Do czwartej grupy zalicza się uboższe kraje (m.in. Gambię, Haiti).
To właśnie z myślą o nich stworzono kilkadziesiąt lat temu zasadę, że poczty z czwartej grupy dostarczające przesyłki do poczt z grupy pierwszej ponoszą finalnie mniejsze koszty dostawy niż operatorzy z bardziej rozwiniętych rynków. Problem w tym, że ową regułę zaczęli wykorzystywać Chińczycy, którzy w przesyłkach pocztowych zaczęli wysyłać również towary z platform internetowych. W konsekwencji np. Amerykanie musieli dopłacać do takiej korespondencji z Chin, która w praktyce stanowiła konkurencję dla tamtejszych platform e-commerce. Chodziło o kwoty, które co roku sięgały 300–500 mln dol.
CZYTAJ TAKŻE: Listonosz przyjedzie elektrykiem