Polscy przedsiębiorcy tracą wschodni rynek. – Stawki nie do zaakceptowania, na dodatek słabo jest z robotą – przyznaje członek zarządu Zrzeszenia Międzynarodowych przewoźników Drogowych Karol Rychlik.
Czytaj więcej
Klienci przygotowują się do sezonu i negocjują kontrakty, ale sądząc po cenach transportu, ilość ładunków nie rośnie.
Przyznaje, że przejścia graniczne są puste, a początek roku zawsze jest kiepski, ale nie zamierza siedzieć z założonymi rękami. Napotyka jednak na coraz mocniejszą konkurencję firm z kapitałem białoruskim i rosyjskim. – Tamtejsi przedsiębiorcy Wykorzystali swobodę w otwieraniu działalności w państwach unijnych i ominęli sankcje. Ich oddziały w Polsce mogą konkurować z nami mające te same przywileje jak polski przewoźnik. Na wschód jest im łatwiej, ponieważ siłą rzeczy mają tam zaufanego partnera. Cały dochód mogą wykazać w firmie matce, na wschodnim odcinku. Korzystają także ze wszystkich możliwości, jakie dają regulację z zatrudnieniem obcokrajowców. Dużo łatwiej jest im zatrudniać swoich białoruskich kierowców – uważa Rychlik.
Dla branży problemem też jest podejście niektórych polskich przewoźników, którzy sprzedają biura i place. – Przewoźnicy godzili się na niskie stawki, narosły im długi i sprzedają gotowe firmy z kierowcami, parkiem maszyn Białorusinom i Ukraińcom, wynajmując bazę i pozostając prokurentem – tłumaczy przedstawiciel ZMPD.
W rezultacie białoruskie i rosyjskie firmy, aby świadczyć nieskrępowane usługi transportowe, nie muszą nawet ubiegać się o zezwolenia specjalne, które pozwalają na wjazd do UE. Unijne regulacje dają swobodę państwom członkowskim w zakresie możliwości udzielenia zezwolenia na zasadzie odstępstwa od ogólnego, wprowadzonego zakazu wykonywania transportu drogowego przez podmioty zarejestrowane na terytorium Rosji i Białorusi. – W Polsce nie został wyznaczy organ uprawniony do udzielania zezwoleń specjalnych – przypomina rzecznik prasowy Ministerstwa Infrastruktury Szymon Huptyś.