Wraz z wydzierżawieniem terenów przy nabrzeżu Helskim, na najbliższe dekady w Gdyni pozostaną dwa terminale kontenerowe: GCT i BCT, należące do dwóch różnych właścicieli. GCT należy do Hutchison Ports (Hong Kong), zaś spółka BCT jest własnością International Container Terminal Services z Filipin.
Użytkownicy mają różne oceny tej sytuacji. – Dla firmy spedycyjnej, a taką jest C. Hartwig Gdynia, nie ma znaczenia, czy w gdyńskim porcie działają dwie czy jedna firma zarządzająca terminalami, które przeładowują kontenery. W procesie obsługi przesyłek partnerami są dla nas głównie armatorzy i to oni decydują o wyborze konkretnego terminalu. Naszych klientów obsłużymy odpowiednio bez względu na to, czy ich przesyłki będą przechodzić przez Baltic Hub w Gdańsku, czy przez BCT lub GCT w Gdyni – zapewnia dyrektor ds. Spedycji Morskiej w C. Hartwig Gdynia Marek Kearney.
Czytaj więcej
Polsko-ukraińska granica znów jest nie przejezdna. Przewoźnicy mają tego dosyć i zapowiadają blokadę przejścia w Dorohusku.
Podział na dwóch niezależnych operatorów terminali może mieć znaczenie dla armatorów, którzy negocjują stawki z terminalami. Podobnie może mieć znaczenie dla Zarządu Morskiego Portu Gdynia, bo bezpieczniej jest mieć dwóch partnerów (np. na wypadek, gdyby jeden miał jakieś problemy i przykładowo musiał wycofać się z portu).
Przewodniczący PISiL Marek Tarczyński uważa, że z eksploatacyjnego punktu widzenia oraz biorąc pod uwagę pozycję Gdańska, wskazane było połączenie dwóch terminali w jeden organizm. – Sprzyja temu ich sąsiedzka lokalizacja i przeniesienie bazy promowej do nowego obiektu przy ul. Polskiej. Gdyby nie wojna, zapewne by to tego doszło. W obecnej sytuacji trudno sobie wyobrazić kluczowy dla obsługi NATO terminal w „chińskich rękach” – uważa Tarczyński.