Koncerny samochodowe zakładają, że w 2035 roku co druga zjeżdżająca z taśmy montażowej ciężarówka będzie miała napęd elektryczny. Na razie w transporcie ładunków takich pojazdów jest jak na lekarstwo: pojedyncze egzemplarze testowane są na bliskich dystansach przez DHL oraz Rabena wspólnie z Ikea. W obu przypadkach w próbach jest ciągnik Volvo z klasyczną naczepą.
Większość przewoźników sceptycznie podchodzi do elektrycznych napędów, które oferują zasięgi po 300-350 km, gdy samochód z silnikiem wysokoprężnym pokonuje na jednym tankowaniu 3-4 tys. km.
MOP-y kluczowe w elektryfikacji
Producenci ciężarówek uważają, że ładowarki o mocy megawata rozwiążą problem. Umożliwią naładowanie w 30 minut energią, która wystarczy na pokonanie 300-400 km w 4,5 godziny.
Czytaj więcej
Od logistyki zwrotnej tylko krok do odzysku opakowań i logistyki materiałów do recyklingu. Sieci KEP przygotowują się do nowej roli.
Z ankiety stowarzyszenia Charge-Up Europe wynika, że firmy zamierzają do 2030 roku kupić do pół mln ciężkich pojazdów z napędem elektrycznym. Przyszli użytkownicy liczą na ładowanie samochodów na stacjach paliw (100 proc.), bazach transportowych i centrach logistycznych (po 88 proc.), natomiast 38 proc. użytkowników zamierza ładować ciężkie samochody w megawatowych ładowarkach publicznie dostępnych, co czwarty w publicznych i bazie transportowej, zaś pozostali albo zamierzają kupić elektryka w najbliższych trzech latach (25 proc. ankietowanych) albo nie kupować wcale.